Po przejściu raka szyjki macicy można normalnie żyć

Ida Karpińska, założycielka Ogólnopolskiej Organizacji  Na Rzecz Walki z Rakiem Szyjki Macicy - Kwiat Kobiecości/fot. własna
Rak szyjki macicy – ta diagnoza zaskoczyła i przeraziła Idę Karpińską. Słowo „rak" oznaczało dla nie wyrok. Na szczęście myliła się. Chciała spłacić dług, jaki zaciągnęła od losu – założyła Ogólnopolską Organizację Na Rzecz Walki z Rakiem Szyjki Macicy "Kwiat Kobiecości". Poznaj jej historię choroby.
/ 20.01.2012 13:29
Ida Karpińska, założycielka Ogólnopolskiej Organizacji  Na Rzecz Walki z Rakiem Szyjki Macicy - Kwiat Kobiecości/fot. własna

Kiedy usłyszałam: „Pani Ido, ma Pani raka szyjki macicy”, życie osunęło mi się spod nóg. Długo nie mogłam i nie chciałam w to uwierzyć. Byłam młoda, miałam 34 lata, kochającego męża z którym powoli planowałam macierzyństwo, wspaniałą pracę stylistki i wizażystki w czasopismach kobiecych oraz w telewizji i ciągle nowe plany na przyszłość. Nie było w nich miejsca na chorobę, zwłaszcza na taką chorobę, jaką jest nowotwór. Słowo „rak” oznaczało dla mnie wyrok. Nikt w mojej rodzinie nie chorował na raka. Z domu wyniosłam nawyk dbania o zdrowie.

Badanie cytologiczne

W grudniu 2003 r., jak co roku, w telefonie mojej mamy wyskoczyła przypominajka z informacją „Ida – badanie kontrolne u ginekologa”. Zadzwoniła do mnie naciskając, abym poszła jak najszybciej. Zbliżały się święta i nie bardzo było kiedy, ale mama bardzo nalegała. Kobieca intuicja lub matczyne przeczucie…

Mieszkałam już wtedy w Warszawie, poszłam więc do mojej ulubionej pani ginekolog. Jak zawsze bezboleśnie i szybko pobrała mi wymaz i powiedziała, żebym zgłosiła się za kilka dni po wynik. Nie zdążyłam. Następnego dnia telefon sam zadzwonił. Pani w recepcji oschle przekazała, abym natychmiast zjawiła się u pani doktor. Nie wiedziałam o co chodzi, ale nie zastanawiałam się. Pochłonięta byłam myślami o pracy, zbliżających się Świętach Bożego Narodzenia. Zawsze żyłam w biegu i z wielka energią.

Diagnoza: rak szyjki macicy

Stawiłam się w gabinecie. Doktor siedziała za biurkiem. Nie uśmiechała się, jak zwykle. Poważnym głosem powiedziała: „Pani Ido mamy problem”. Pokazała mi wynik badania cytologicznego – grupa III. – Podejrzewam raka szyjki macicy. Trzeba zrobić biopsje jak najszybciej – powiedziała.

Nie mogłam uwierzyć w to, co usłyszałam. Przecież nic mnie nie bolało, nie dolegało, czułam się dobrze. Skierowano mnie do szpitala na pobranie wycinka. Badanie niestety potwierdziło diagnozę. Nadal nie wierzyłam, że to możliwe, żeby coś takiego jak rak mogło mi się przydarzyć.

Warto wiedzieć: Dlaczego kobiety tak rzadko wykonują cytologię?

Wypieranie choroby

Powiedziałam mężowi, że przez bałagan w służbie zdrowia na pewno pomylili próbki. Myślałam, że może to pomyłka. Postanowiłam wykonać biopsje jeszcze raz. Pobrano mi dwa wycinki. Jeden został zbadany w Centrum Onkologii, a drugi, na moją prośbę, wysłano do Skandynawii.

Czekanie było okropne, dni mijały... Nie myślałam o niczym innym, tylko o tym, jakie będą wyniki. Miałam nadzieje, że to nieprawda, byłam naiwna. Wyniki przyszły. Nie było żadnych wątpliwości, oba potwierdziły diagnozę – rak szyjki macicy. Musiałam w końcu w to uwierzyć. Dotarło do mnie, że mam w sobie potwora, rdze która zjada mnie od środka.

Dlaczego ja?

Byłam wściekła dlaczego akurat ja. Były łzy, rezygnacja, poczucie bezsilności. Wiedziałam, że czeka mnie operacja po której nie będę mogła mieć już nigdy dzieci, a oboje z mężem je planowaliśmy, tylko cały czas było coś innego, ważniejszego. Postanowiłam, że urodzę dziecko, a później poddam się operacji. Miałam 34 lata. Nie liczyło się dla mnie, że jestem chora i mogę umrzeć, tylko że już nigdy nie przytulę do siebie małych rączek. Mąż błagał, abym nie zwlekała z operacją, że dla niego ja jestem najważniejsza. Tego samego dnia miałam spotkanie z onkologiem, który wytłumaczył mi, że hormony podczas ciąży sprzyjają gwałtownemu rozwojowi komórek nowotworowych, że grozi mi śmierć. Wtedy uległam.

Przygotowania do operacji

W lutym pojechałam do szpitala na wyznaczoną datę operacji. Kilka dni wcześniej zrobiłam zakupy. Kupiłam czerwony szlafrok, ręcznik, koszulkę nocną oraz kapcie. Wszystko to było czerwone. Nie wiem dlaczego, ale wtedy czułam, że ten kolor jest mi potrzebny, dawał mi energię.

W szpitalu mój mąż rozmawiał ze mną i przytulał. Zmieniło się moje myślenie. Postanowiłam, że nie dam się pokonać chorobie, że wygram w tej walce. Poczułam w sobie siłę; wiedziałam, że sobie z tym poradzę, że nie mogę rozpaczać.

Szukałam dookoła pozytywów i o dziwo je znalazłam. Czerpałam je z ludzi, którzy byli wokół. Starałam się wybierać tylko dobre rzeczy, złe natychmiast odrzucałam. Uspokoiłam się i nastawiłam na walkę.

Czułam potrzebę usunięcia tego czegoś z mojego ciała. Wyobraziłam go sobie. Nadałam mu formę, kształt. To pomagało mi go zabić.

Polecamy: Stadia zaawansowania raka szyjki macicy

Operacja

Pierwszym starciem była operacja. Przed zabiegiem, już na sali operacyjnej, przyszedł do mnie mój lekarz. Poprosiłam go, aby zrobił mi małą, ładną bliznę. Złapał mnie za rękę i powiedział, że będzie dobrze i że teraz zasnę. W tym momencie poczułam ciepło i zrobiło mi się czarno przed oczami. Słyszałam głosy w oddali jak na końcu długiego korytarza. Powiedziałam jeszcze dobranoc i że tu wrócę. Dalej nic nie pamiętam. Śniły mi się ogromne słonie na zielonej trawie. Były spokojne. To był piękny sen.

Operację zniosłam idealnie. Jak się potem dowiedziałam miała trwać cztery godziny, a trwała sześć. Po otwarciu mnie okazało się, że rak jest bardziej zaawansowany. Przeszedł już nie tylko do macicy, ale i na węzły chłonne. Siostry mówiły, że lekarz bardzo się starał, usuwał po kawałeczku, badał pod mikroskopem, usuwał tylko to co trzeba. W moim przypadku była to większość narządów rodnych.

Rekonwalescencja

Pobyt w szpitalu nie był trudny. Po operacji szybko wraca się do siebie. Rany się goją i człowiek z dnia na dzień czuje się coraz lepiej. Po trzech tygodniach w szpitalu pojechałam nareszcie do domu. Moja mama natychmiast przyjechała. Rzuciła pracę w Gdańsku i przyjechała ratować swoje dziecko. Własna poduszka, spacery po domu i wsparcie najbliższych. Muszę powiedzieć, że bez nich byłoby mi bardzo ciężko. Oni ani przez chwilę nie wątpili w to, że wyzdrowieję i że pokonamy tę chorobę razem. Miałam w nich wielkie wsparcie. Siły wracały szybko. Wiedziałam jednak, że to jeszcze nie koniec.

Chemia i naświetlania

Po operacji, czekała mnie chemia i naświetlania. Byłam zaniepokojona, bo nie wiedziałam, jak to będzie wyglądało, a nigdzie nie mogłam znaleźć informacji na ten temat.

Zaczęło się od naświetlania całej miednicy i trochę powyżej. Trwało to kilka minut, bezboleśnie, zupełnie jak prześwietlenie. Następnego dnia była chemia. Tego bałam się najbardziej: 3-4 godziny pod kroplówką. To co było przerażające, to liczba chorych; czasem trzeba było czekać na wolne miejsce. I tak trwało to dwa miesiące na przemian, naświetlania i chemia, sobota niedziela wolne. Ścisła dieta, siemię lniane, galaretka, kisiel.

Czas chemii był bardzo przykrym doświadczaniem. Wypadały mi włosy, chudłam 13 kg, cera stała się żółta, oczy przeźroczyste. Takie są skutki uboczne chemii.

Dowiedz się więcej: Leczenie raka szyjki macicy

Panika

Pewnego dnia nie dostałam chemii. Wyniki morfologii się pogorszyły. Wpadłam w panikę. Nie wiedziałam, co się dzieje. Musiałam porozmawiać z panią doktor. Czekałam na nią dość długo na korytarzu. Jak tylko ją ujrzałam, zaatakowałam, żądając, by powiedziała mi otwarcie, jaką mam szansę na wyzdrowienie. Ona odpowiedziała z takim spokojem, uśmiechem i pewnością w głosie: „100% pani Ido”.

Choć nie miała podstaw by tak mówić wiedziała, że takie zapewnienie jest mi potrzebne. Poczułam w sobie ogromną moc. Te trzy minuty, które mi poświeciła, były przełomowe. Dało mi to siłę do dalszej walki i wiarę, że ma ona sens.

Słaba fizycznie, mocna psychicznie

Byłam coraz słabsza fizycznie, ale coraz mocniejsza psychicznie. Na tyle mocna, że mogłam wspierać i rozmawiać z ludźmi, którzy zaczynali walkę o swoje życie, dając im swoją pozytywną energię i widząc, że im to pomaga. To dawało mi coraz więcej siły.

Przyglądałam się kobietom, które przychodziły na chemię. Wiele z nich było przerażonych, zagubionych i załamanych. Niektóre swoją chorobę ukrywały nawet przed bliskimi: mężem, rodzicami, dziećmi. Tak jakby to wszystko co się stało, było z ich winy. Po operacji czuły się niepełnowartościowe jako kobiety. Ale nikt nawet nie próbował wyprowadzić ich z błędu, wytłumaczyć, że dalej będą mogły osiągać pełną satysfakcję w seksie i ich partner również.

Podziwiałam kobiety, które w pośpiechu wpadały na naświetlania, a potem pędziły od razu do pracy. Takich było wprawdzie niewiele, ale to na nich postanowiłam się wzorować.

Chcę zrobić coś dobrego

Wtedy właśnie na chemioterapii, jak siedziałam pod kroplówką, zrodziła mi się myśl, że zrobię coś dobrego dla kobiet, które zachorowały na to co ja i są zagubione w swojej chorobie. Ja dostałam szansę na drugie życie, więc muszę dać z siebie coś innym. Nie wiedziałam, jak się do tego zabrać. Ponieważ pracowałam jako stylistka i wizażystka, postanowiłam spotkać się na początek ze znajomymi dziennikarkami, aby zapytać, dlaczego tak mało się mówi o raku szyjki macicy. Zadając im to pytanie, dostałam odpowiedź: „Ida, przecież to takie niemedialne słowa – macica, rak – jak mamy o tym mówić?”.

Zapytałam, czy jeśli opiszę swoją historię, to czy pomogą mi ją opublikować. Tak też się stało. Na koniec artykułu dałam kontakt telefoniczny do siebie, tak na wszelki wypadek.

Zobacz także: Współżycie seksualne a rak szyjki macicy

Kwiat kobiecości

Od tamtego czasu, telefon zaczął dzwonić w dzień i w nocy, na okrągło. Kobiety dzwoniły porozmawiać o swoim problemie, pytały jak to teraz będzie, co mają robić. Dzwoniły również te, które wygrały walkę z rakiem i miały energię, by działać dla innych. To były godzinne rozmowy. Było nas coraz więcej. Przyłączyły się też absolwentki psychologii, potem lekarze. Wszyscy gotowi wspierać kobiety, które nie potrafią się odnaleźć w swojej chorobie.

I tak w 2005 roku powstała Ogólnopolska Organizacja Na Rzecz Walki z Rakiem Szyjki Macicy – Kwiat Kobiecości. Zawsze mówię, że pozytywnym skutkiem ubocznym mojej choroby jest właśnie Kwiat Kobiecości. Poprzez nasze działanie chcemy przekazać kobietom, że po przejściu raka szyjki macicy można normalnie żyć, a nawet robić więcej, np. zdobywać góry. Moim marzeniem jest wyprawa na Kilimandżaro. Wierzę, że uda nam się znaleźć sponsora naszej wyprawy.

Wygrałam z rakiem

Jestem szczęśliwa i dumna z tego, że wygrałam z rakiem. Wierzę, że zwycięstwo w dużej mierze zawdzięczam swojej ogromnej determinacji, by się nie dać. Mam taki charakter, że w każdej złej chwili życia szukam pozytywów. Nie wiem czy to dobrze, ale jest mi tak łatwiej. Może właśnie dlatego pokonałam raka, że zabiłam go w mojej głowie. To tam rodzi się 50 % sukcesu.

Autor: Ida Karpińska

Uwaga! Powyższa porada jest jedynie sugestią i nie może zastąpić wizyty u specjalisty. Pamiętaj, że w przypadku problemów ze zdrowiem należy bezwzględnie skonsultować się z lekarzem!

Redakcja poleca

REKLAMA